poniedziałek, 8 grudnia 2014

Rozdział Pierwszy [Heaven]

  Znowu zamoczyłam buty. Ale co mogę zrobić, jeśli naokoło co chwilę pokazywała się nowa kałuża. Westchnęłam głęboko. To już drugi raz tego dnia. Pomyślałam, że trzeba było pojechać autobusem. Albo chociaż wziąć parasol. Mocny wiatr szarpał mi bluzę, bo akurat dzisiaj zepsuł mi się zamek. Świetnie. Zostały mi jeszcze dwie przecznice. Chyba wstąpię na chwilę do kawiarni na rogu. Poczekam, aż przestanie padać. Może odrobię zadane lekcje. I może wtedy Tom przestanie się czepiać. Tom. Argh. Właśnie przypomniałam sobie, że będę go musiała o wszystkim powiadomić. Miałam ochotę walnąć głową w szklane drzwi przed sobą, ale otworzyłam je ręką i podeszłam do kasy.
-Dzień dobry. Czym mogę służyć?-zza lady szczerzył się do mnie wysoki brunet.
-Hm.-wpatrywałam się w kartę.-Cappuccino. Dzięki.-zmusiłam się do uśmiechu i odeszłam z kubkiem w stronę wolnego stolika. Wyciągnęłam laptopa z torby, którą taszczyłam przez pół miasta. Na szczęście mają darmowe Wi-Fi. Otworzyłam wolną kartę i weszłam na pocztę. Co chwile popijałam łyk kawy i rozkoszowałam się pianką. Chyba będę tu częściej przychodzić. 
  Nagle dopadła mnie smutna myśl. No tak, nie będę tu przychodzić. Przecież się przeprowadzam. Chyba mina mi zrzedła, ponieważ podszedł do mnie ten koleś zza kasy.
-Hej.-pomachał mi ręką przed twarzą.-Nic ci nie jest?-po raz czwarty tego dnia musiałam się zmusić, żeby kąciki moich ust powędrowały w górę.
-Nie. Naprawdę.-powiedziałam uspokajająco.-Sprawy rodzinne.-kłamałam, tak jak każdego dnia mojego nędznego życia. Nie miałam rodziny.
-Oh.-spuścił wzrok. Taa, teraz będzie mówił, że mu przykro.-Wiesz, nie wiem dlaczego ci to mówię, ale ja też nie mam lepiej.-Coś nowego.
-Tak?-spojrzałam na niego współczująco.
-No.-dosunął krzesło.-Ojciec opuścił mnie i moją mamę, akurat gdy był potrzebny najbardziej. Niedługo potem moja mama ożeniła się z gościem który mnie nienawidził.-uśmiechnął się smutno.-A ty?
-Moi rodzice nie żyją.-odparłam obojętnie i wzruszyłam ramionami. To już nie bolało.
-Jackson!-drzwi dla personelu otworzyły się z hukiem. Chłopak obok skrzywił się i wstał.
-Już idę!-przewrócił oczami.-Miło się gadało...
-Heaven.-podpowiedziałam i ścisnęłam mu dłoń.
-Percy.-i znowu stanął za kasą. Znowu zostałam sama. Zamknęłam maila i otworzyłam Worda. Odpłynęłam, kiedy palce śmigały po klawiaturze wciskając litery, tworząc słowa, zdania, wersy. Prawdopodobnie siedziałam tak kilkanaście minut. Kiedy skończyłam, Percy przyglądał mi się zdumiony. Pomachałam mu nieśmiało, po czym wstałam, schowałam laptopa i wyszłam dzwoniąc dzwonkiem nad drzwiami.
  Nadal padało, ale nie mogłam już znieść wzroku tego chłopaka. Jakby się spodziewał, że zrobię coś niesamowitego. Ale on nie wiedział. Prawda? Zagapiłam się na chodnik, przez co wpadłam na jakiegoś gościa.
-Au!-rozmasował sobie nos. Przystojny. Dlaczego tak pomyślałam? Rzuciłam się na bruk żeby pozbierać papiery, które wyleciały z mojej torby. Po chwili poczułam dłoń na ramieniu. Podniosłam głowę i zobaczyłam tego chłopaka, był chyba rok starszy, z resztą kartek wyciągniętych w moją stronę. Złapałam je szybko i wpakowałam do jednej z przedziałek.
-Dzięki.-burknęłam pod nosem.-Oh. I przepraszam. Chyba nie złamałam ci nosa?-spojrzałam w jego brązowe oczy.
-Nie, raczej nie.-roześmiał się a moją twarz mimowolnie rozjaśnił uśmiech. 
-Czy ja cie znam?-zapytałam, próbując sobie przypomnieć. Coś dzwoniło, ale nie wiedziałam w którym kościele. Chłopak natychmiastowo się spiął.
-Nie znamy się. Ale miło mi cię poznać.-wyciągnął rękę-Joel.
-Heaven.-miał ciepłą dłoń.-No to do zobaczenia.-odwróciłam się i odeszłam kilka metrów ale nagle sobie coś przypomniałam. Krzyknęłam przez ramię.-Albo nie! Przeprowadzam się!
-To gdzie cię znajdę?-wyraźnie posmutniał. Jeszcze nie wiedziałam gdzie się przeprowadzam. Wyciągnęłam kartkę i napisałam szybko numer. Podbiegłam do Joela.
-Zadzwoń.-uśmiechał się lekko kiedy skręcałam za róg.
                                                                                   ***
  Weszłam cicho do mieszkania, starając się nie trzaskać drzwiami. Byłam w za dobrym humorze, żeby być złośliwa. Ściągnęłam trampki i delikatnie odłożyłam na półkę przy wejściu. Niestety z bluzą nie poszło tak łatwo. Po chwili szarpaniny z samą sobą udało mi się ściągnąć ją przez głowę, przy okazji wpadając dość głośno na ścianę.
-Heaven?-usłyszałam cichy, zaspany głos z salonu. 
-Cześć Tom.-podreptałam do niego, pocałowałam w czoło i zawróciłam do kuchni. Zrobiłam sobie gorącą czekoladę, żeby się rozgrzać i włożyłam chleb do tostera. Opadłam cicho na stołek i przeczesałam włosy dłonią. Jestem zmęczona. Bardzo zmęczona. A nie powinnam. Dźwięk wyskakującej grzanki tak mnie przestraszył, że zeskoczyłam z krzesła z niemym piskiem. Poczułam się bardzo głupio i zarumieniona wyjęłam grzankę. Usiadłam z powrotem i wgryzłam się w chleb. Grzanka podrapała mi gardło więc popiłam ją czekoladą. 
  Kiedy zobaczyłam kruka na parapecie prawie ją wyplułam. Podeszłam powoli i otworzyłam okno. Ptak wleciał i usiadł na stole. Podeszłam i podzieliłam się z nim okruszkami z grzanki. Siedział tak przy talerzu wpatrując się we mnie jak w obrazek. Wyciągnęłam rękę i włożyłam palce pomiędzy jedwabiste piórka. Zwierzątko zmrużyło oczy i wyciągnęło szyję. Serce stopiło mi się w piersi jak masło. Kochałam te ptaki. Mądre, wspaniałe, doskonałe i całe czarne. Nie że ze mnie jakiś emo. Ale czerń przyciąga mnie do siebie.
  Ptaszek cofnął się i spojrzał mi prosto w duszę. Jeśli jakąś posiadałam. Odwzajemniłam spojrzenie. Po chwili z dzioba wyleciała mu czarna perła. Skłonił nisko główkę. Poklepałam ją po czym wzięłam perłę i zacisnęłam na niej dłoń. Podeszłam do okna i otworzyłam je na oścież, wpuszczając zimne powietrze. Kruk wyleciał, a ja jeszcze długo za nim spoglądałam. 
-Hej.-w progu kuchni, opierając się o framugę stał wysoki, chudy, brunet z mocno kręconymi włosami i krzywo założonymi okularami. Musiałam się uśmiechnąć. Podeszłam bliżej i poprawiłam mu szkła. Przyciągnął mnie mocno do siebie i wdychał moje włosy. Prawie zapomniałam o perle. Wyplątałam się i uśmiechnęłam przepraszająco. Wyminęłam go z lewej i poszłam do siebie. 
  Pokój wyglądał tak jak go zostawiłam. Rozwalona kołdra i poduszki na ziemi. Biurko przesunięte od ściany na środek. No i mnóstwo pudeł. Westchnęłam zrezygnowana. Musze mu to powiedzieć.
-Co tu robią te pudła?-Tom stał za mną i wywiercał we mnie dziury spojrzeniem tych swoich niebieskich oczu. Cholera.
-Przeprowadzam się.-wybąkałam zmieszana.
-Co?-posmutniał.-Proszę nie mów, że...-ściągnął okulary i teraz przyciskał sobie palce do oczu.
-Tak.-spuściłam głowę.-Wiesz, że muszę spróbować. Nie chce ciągle być Tym.-wskazałam na siebie.
-Przestań.-machnął ręką.-Nie powstrzymam cię. To wiem na pewno. Ale...uważaj na siebie i...jesteś wspaniałą sobą. Wiesz?-przytulił mnie krótko i odszedł, a chwilę potem usłyszałam jak włącza telewizor.
-Łatwo ci mówić.-wyszeptałam, tak żeby mnie nie usłyszał.-Jesteś aniołem.-podeszłam do biurka gdzie leżała moja szkatułka. Była wielkości kartki w zeszycie. Nie przez przypadek. Są tam moje wszystkie wiersze. Jest z ciemnego drewna a na pokrywce ma przepięknie rzeźbioną Sugar Skull. (Nie wiedziałam jak przełożyć na polski. Wpiszcie w Google~Ribbon) Otworzyłam ją posrebrzanym kluczykiem i znalazłam naszyjnik. Akurat brakowało ostatniej perły. Włożyłam ją ostrożnie pomiędzy srebrne "rączki". Pasowała idealnie. Miałam bardzo dużo różnych wisiorków, kolii, naszyjników, kolczyków czy bransoletek. Każda była srebrna, wysadzana czarnymi jak noc perłami. Zamknęłam wieczko i schowałam kluczyk tam gdzie chowam sztylet. Przy pasie lub w podkolanówce. Tak, często noszę podkolanówki.
  Stanęłam przed lustrem i spróbowałam rozczesać włosy. Gęste, kasztanowe fale spadały powoli do pasa. Przy okazji plącząc się strasznie. Podniosłam wzrok na swoją twarz. Mogłam spokojnie powiedzieć że jestem ładna. Na pewno nie byłam jedna z tych zakompleksionych lasek. Miałam duże, niezwykłe oczy z długimi rzęsami. Byłam wysportowana. Nie byłam chuda, ale gruba raczej tez nie. Ktoś mógłby powiedzieć że mam krągłości. I dobrze mi z tym. A wracając do moich oczu: Prawe było brązowe, a lewe niebieskie. To też nie był przypadek. Westchnęłam głęboko. Nie wzięłam numeru tego bruneta. Teraz będę musiała czekać, aż zbierze się w sobie i zadzwoni.
  Z jękiem rzuciłam się na łóżko i zamknęłam oczy. Czeka mnie masa pakowania.

piątek, 5 grudnia 2014

Prolog

  Nawet nie komentujcie tego "Epilogu", bo to dopiero wierzchołek mojej głupoty. 
Przy okazji również zapraszam na mojego drugiego bloga. ^^ 

  Serce mi pęka kiedy myślę o nim. Płuca zaciskają kiedy chcę wymówić jego imię. Mózg wyłącza się natychmiast kiedy tylko o nim słyszę. Dlaczego? Łzy cisną mi się w oczy. Ocieram je chusteczką i pogrążam się w rozmyślania. Jak on śmiał? Jak on tak mógł? Porzucić mnie tak samą. Zostawiając mnie z matką i siostrą. Ze złamanym sercem. Czułam się jak rozbite lustro. Moja dłoń sama zalewała kartkę słowami. Rzuciłam okiem na to co robię. Chyba piszę wiersz. Westchnęłam głęboko wciągając powietrze do płuc. Niestety gorset w tym nie pomagał. Wbijał mi się w brzuch i plecy. Buty cisnęły okropnie. A ta suknia...ta suknia jest....ohydna! Nie dość że nie cierpię zieleni to jeszcze jest tak strasznie przesadzona! A kto ją wybierał? Oczywiście, Victoria, moja "matka". Głupiec! Chcę krzyknąć, ale wiem, że tak jest lepiej. Lepiej żeby trzymał się z dala ode mnie. Jestem dla niego niebezpieczna. Ale nie mogę żyć bez jego zapachu, bez jego oczu, oddechu. Bez niego całego. Nienawidzę być sobą! Bycie mną oznacza złamane serce. I znowu. I znowu. I znowu. I tak bez końca. Ja nie mam życia.
  Z rozmyślań wyrywa mnie mocny podmuch wiatru, który podrywa kartkę z tekstem. Zrywam się z ławki i biegnę. A raczej próbuje. Nienawidzę tych obcasów! Zrzucam więc buty i czuję miękką trawę pod stopami. Już jestem blisko. Tak blisko tej przeklętej kartki! Ale wiatr najwyraźniej mnie nie lubi. Wiersz leci wyżej, dalej. Ale ja nadal biegnę. Zwykle przez wiersze rozumiem sama siebie. Zazwyczaj gubię sens własnych słów i myśli. Ale zazwyczaj też, mam wtedy kartkę, na której nieświadomie zapisywałam słowo po słowie, wers po wersie. W tych tekstach znajduję siebie. A teraz moje własne myśli próbują mi zwiać? Co to, to nie! Ale nic nie mogę poradzić na to że ta cholerna kartka unosi się pośród drzewa. Odwracam się na chwilę w stronę rezydencji. Matka już zapaliła lampę w swoim pokoju i siedzi na fotelu przy oknie. Wyraźnie widzę jej cień. Za to na dole siostra kłóci się z jednym ze swoich zalotników. Nie mogę powstrzymać złośliwego uśmieszku cisnącego się na usta. Żyłam z nimi tylko rok a już znienawidziłam je do reszty. Jedynym co mnie tu trzymało był on. Ale go już nie ma. Przypomniałam sobie o wierszu. Wiersz! Ruszyłam między drzewa.
  Gałęzie szarpały moje włosy, które teraz zwisały z każdej strony. Suknie zaś rwały na strzępy dzikie róże i jeżyny. Nie było mi szkoda, ale wolałam nie patrzeć na swoje stopy, które piekły niemiłosiernie. Ale każda rana zaklepi się wcześniej czy później. Z zaciekłym wyrazem twarzy biegałam po lesie szukając własnych myśli. Rozśmieszyło mnie to porównanie. Roześmiałam się cicho. Zrozumiałam że nie muszę tu udawać. Nie muszę być idealna dla Victorii. Roześmiałam się pewniej. Słyszałam jeszcze echo które rozchodziło się wokół. Mój perlisty śmiech poniósł się wzgórzami, między drzewami i głazami, których było nie mało w okolicy. To była dla mnie nowa sytuacja. Dawno nie śmiałam się tak szczerze. Nie miałam czasu. Byłam zalatana między nim a idealnym życiem córki Victorii. Ciągłe gadaniny o manierach, wspaniałości czy zachowaniu wcale nie pomagały. Ciągłe zaczepki od strony przyrodniej siostry również. A teraz? Jestem wolna. Uświadomiłam to sobie. Stałam boso, pośrodku lasu. Włosy latały mi to we wte to w tamtą. Suknia w strzępach już nie dotykała ziemi. Wystarczy tylko, że zapragnę lecieć, zrobię to. Polecę. Ale teraz chciałam znaleźć mój wiersz. Chciałam żeby mi pomógł. Nadal mam wszystkie moje teksty. Piszę je od dawien dawna. Żadnego nie straciłam i nie zamierzam. 
  Po prawej coś mignęło w zaroślach. Kartka. Zwróciłam nogi w tamta stronę i puściłam się biegiem. Kiedy przebiegałam obok dębu ktoś złapał mnie w pasie i zakrył ręką usta. Ugryzłam osobnika i kopnęłam w krocze. Usłyszałam cichy jęk i głuche uderzenie ciała o podłoże. U moich stóp leżał bardzo dobrze znany mi blondyn.
-Oh.-wysiliłam się, żeby odezwać się obojętnym tonem.-To ty.
-Ah! Dziewczyno! Co ty sobie wyobrażasz?-chłopak nadal leżał na ziemi cicho postękując.
-Czego tutaj szukasz?-usłyszałam swój ostry ton. Gdyby był fizyczny, mogłabym obciąć głowę blondyna w milisekundę.-Miałeś wyjechać.
-Ale...-wstał powoli siląc się na uśmiech.-Ja nie mogłem o tobie zapomnieć. I...musiałem wrócić i błagać panią o wybaczenie.-skłonił się lekko, a jego jasne włosy opadły mu na oczy. Tak bardzo chciałam ich dotknąć. Lekko odgarnąć, żeby zobaczyć jego niezwykle przystojną twarz. Jego lodowato niebieskie oczy. Nie! Zacisnęłam dłonie w pięści i schowałam za plecami. Zmusiłam się do zachowania zimnej krwi.
-Nie.-to słowo opuściło moje usta, zanim zdążyłam się zastanowić.-Nie.-powtórzyłam cicho. Łzy cisnęły się do oczu ale nie pozwalałam im płynąć.-To koniec. Uciekaj. Zostaw mnie samą. W tym miejscu. Uciekaj mój książę. Uciekaj.-nie potrafiłam zapanować nad drżeniem głosu.-Po prostu odejdź.-powiedziałam ostatnim tchem. Jego oczy zaszkliły się ale schował je za zasłoną włosów.
-Nie?-wyszeptał jak echo. Nie byłam dość silna. Podeszłam do niego i podniosłam jego głowę lekko do góry za podbródek.
-Uciekaj książę.-wyszeptałam cicho i mocno pocałowałam go w usta. Lekko zaskoczony oddał pocałunek dopiero po chwili. Przyciągnął mnie bliżej. Nie! Chciałam krzyknąć. Uciekaj! Mój mózg darł się wniebogłosy. Ale serce nie pozwalało odpuścić. Poczułam ogień. Uciekaj mój książę. Usłyszałam własny szept gdzieś głęboko w podświadomości.
  A potem wszystko stanęło w płomieniach.